piątek, 15 marca 2013

Fasolka w nowej kuchni

I znowu dość długo mnie nie było. Ale w międzyczasie przeprowadzałam się, zaczynałam nowy semestr, przez pewien czas raczej kiepsko jadłam, chwilami żywiłam się głównie piwem - więc nie było się czym chwalić. Teraz, po paru tygodniach tego zachodu wreszcie jestem ulokowana i, po pierwszym zupełnie wolnym i luźnym dniu od dłuższego czasu, całkowicie rozpakowana i zadomowiona w akademiku. Miasteczko przywitało mnie ponownie, z czego się bardzo cieszę :)

Korzystając z wolnego dnia zrobiłam sobie masło orzechowe (standardowe, arachidowe), przygotowałam pyszną posypkę do wszystkiego z różnych prażonych ziarenek, a na obiad było coś takiego:


Czarna fasolka ugotowana, a następnie dorzucona na patelnię do podsmażonego pora. Do tego nieco koncentratu pomidorowego, wody, przyprawy (papryka wędzona, zielona czubryca, suszone pomidory z bazylią, oregano, imbir.. co mi w rękę wpadło ;). To naprawdę smaczne połączenie, które odkryłam jakiś czas temu i regularnie powtarzam. Na talerzu jeszcze uparowany ziemniaczek i brokuł, dymka, surówka.


W nowej kuchni obiad tworzy się :)


A w pudełeczku czeka resztka sushi z wczorajszej imprezy na składzie. Nie da się ukryć, że dobre wegańskie jedzenie to najlepszy sposób na przekonanie mięsożerców, że rośliny nie gryzą. Choć w przypadku moich i to może nie wystarczyć.. Tak czy siak - sushi chwalili i przynajmniej nie zamówili pizzy wiadomo z czym :)

wtorek, 26 lutego 2013

Soczewicowa w indyjskich klimatach i inne dobroci


Nie jestem mistrzynią gotowania zup, ale tej chyba nie da się zepsuć :) Pyszne składniki obronią się same! Znalazłam gdzieś kiedyś przepis na zupę z czerwonej soczewicy z pomidorami i mlekiem kokosowym i przygotowywałam ją kilka razy dokładnie według tej receptury. Dziś już bardziej spontanicznie, bez ścisłego trzymania się przepisu, ale chyba równie smacznie :)

Na 2-3 porcje użyłam:
- 80g czerwonej soczewicy,
- 3 małych, miękkich pomidorów,
- 3 małych ziemniaczków pokrojonych w kostkę,
- pół małego startego selera,
- 1 średniej startej marchewki,
- pół cebuli,
- 2 posiekanych ząbków czosnku,
- nieco koncentratu pomidorowego, mleka kokosowego, soku z cytryny

Cebulę podsmażyłam na oleju, resztę składników wrzucałam do gara jak popadnie, w miarę postępu krojenia i ścierania ;) Na początku wrzuciłam też liść laurowy, a w międzyczasie przyprawiłam garam masala, kuminem, kurkumą, kolendrą, imbirem, pieprzem cayenne, odrobiną soli, suszoną natką pietruszki. Na koniec dodałam kilka łyżek mleka kokosowego i trochę soku z cytryny. Polecam takie połączenie! :)

Dzisiejsze śniadanie: razowa manna (ugotowana wieczorem na syropie z puszki ananasa, rano wyhycnięta z miseczki :), łyżka zmielonego siemienia, mleko koko, domowy dżemor śliwkowy, kiwi, ciasteczka korzenne. Mniam!

Inne śniadanko, bardziej dla mnie standardowe :) Miks jaglanka-gryczana-czerwona soczewica ugotowany z suszoną włoszczyzną, z przyprawami różnistymi, uparowana brukselka z tahini, pomidor

Domowa kromeczka z warzywami, buraczki z chrzanem, surówka, HUMMUS :D

A poniżej zdjęcia jedzonka, jakie przygotowaliśmy (my, czyli dumni aktywiści Vivy! Kraków ;) na niedzielny pokaz w kawiarni Sweet Surrender. Tutaj nieco o nim. Zapraszam na kolejne projekcje!

Jedzenia było więcej, ale nie mniej było zamieszania, więc pstryknęłam tylko 3 zdjęcia - na dodatek w kuchni, zanim wszystko wyszło na salę, gdzie zostało z entuzjazmem skonsumowane przez naszych gości (i przez nas, rzecz jasna :) Był jeszcze wielki, pyszny bigos, pilaw z soczewicą, makowe trufelki.. Same dobroci!

Pralinki w dwóch smakach mojej produkcji :)

Bogaty marchewkowiec koleżanki, a w tle moje fasolowo-warzywne burgery

Świeżutka (przygotowywana na miejscu :) surówka z czosnkowym sosikiem

Muszę powalczyć z moim aparatem, bo wciąż większość zdjęć wychodzi nieostra.. Mimo że robię je przy dobrym oświetleniu, z bliska, a jedzenie bynajmniej nie ucieka ;) Cóż, taki ze mnie fotograf jak z koziej dupy trąba (bez obrazy dla kozy). Ale przynajmniej staram się pozbyć kompleksów i mimo wszystko publikować co nieco, licząc na to, że z czasem dojdę do wprawy :)

niedziela, 24 lutego 2013

Pieczona owsianka po raz pierwszy

Już od jakiegoś czasu trafiałam na różnych blogach na pieczone owsianki i innego typu śniadaniowe wypieki. W końcu dorobiłam się własnego mini-naczynka do zapiekania (jest cudne! :) i oto jest - pieczona owsianka nr 1. Pyszna! Przepis stąd nieco zmodyfikowany.

Wypiek owsiany 1-osobowy:
- pół dużego banana,
- pół jabłka,
- 1 solidna łyżka mleka kokosowego,
- 3 średnio czubate łyżki płatków owsianych (30g),
- 1 łyżka wiórków kokosowych (10g),
- 1 łyżka zarodków pszennych (10g),
- cynamon,
- woda, olej, masło orzechowe (lub inne dodatki)

Banana rozgniotłam widelcem na gładkie puree, dodałam mleko kokosowe i nieco wody. Płatki, zarodki, wióry i cynamon wymieszałam, zalałam to masą bananową i porządnie wymieszałam (trzeba dodać w sumie tyle wody, żeby wszystko się ładnie wymieszało, u mnie niewiele, ok.2-3 łyżki). Do tego pokrojone w drobną kostkę jabłko (bez obierania). Przełożyłam do wysmarowanej olejem foremki i piekłam ok.25 minut w 180 st. Po wyciągnięciu z piekarnika dodałam łyżeczkę domowego masła z orzechów włoskich - to najlepsze, jakie z siostrą do tej pory wyprodukowałyśmy :)

I jeszcze kilka zdjęć z ostatnich pysznych posiłków:

Śniadanie z gatunku bogatych (choć u mnie nic niezwykłego): kasza jaglana z dodatkiem pasty z drożdża i przyprawami, guacamole, uparowany kalafior i brukselki z płatkami drożdżowymi

Całkiem niezły obiad: makaron żytni razowy ze świeżym szpinakiem uduszonym z czerwoną soczewicą i oliwkami (pasowałoby jeszcze coś pomidorowego), nieodłączna surówka :)

Śniadanie z gatunku "zrób wieczorem, rano wyjmij z lodówki": zmiksowane namoczone płatki owsiane z bananem, masłem orzechowym, kakao, przyprawą do piernika, puree z dyni, tofu.. Dobre :)

Sałatka recyklingowa: do pozostałej porcji surówki kapuściano-marchewkowo-rzodkiewkowej dodałam ugotowaną kaszę gryczaną, oliwki i tofu. I powstał całkiem pożywny posiłek.

Nie-do-końca-typowe, ale też pyszne śniadanie: pumpernikiel z pastą z drożdża/ domowym masłem orzechowym i warzywami, a do tego mamine buraczki i kiszona czerwona kapusta. To ostatnie to smaczne (i ponoć szalenie zdrowe) ostatnie odkrycie mamy.



Produkcja tempehu


Właśnie zakończyłam drugą w życiu produkcję tempehu - i na pewno nie ostatnią! :) Rzecz jest bardzo prosta, szalenie cieszy (przynajmniej mnie, jako że uwielbiam wytwarzanie "czegoś z niczego"), a powstały tempeszek jest szalenie zdrowy i przepyszny. Gdyby  nie możliwość własnej produkcji to na pewno nie jadłabym tyle tempehu, bo gotowy jest bardzo drogi. A taki swojski wychodzi całkiem tanio, jedyne potrzebne składniki to ziarna soi (u mnie najtańsze, hurtem kupowane w krakowskiej kooperatywie spożywczej), troszkę octu i specjalne bakterie, które pozwalają czynić takie cuda. Tempeh starter kupiłam tu: http://www.tempehservice.com/?pl_rob-tempeh,21. Tam też można znaleźć dokładną instrukcję, co i jak. Zamroziłam 12 mniejszych i większych paczuszek tempehu, starczą na jakiś czas fantastycznych obiadów, gdzie cała reszta składników zejdzie na dalszy plan.. :) Poniżej kilka zdjęć z produkcji - nie fotografowałam każdego etapu, bo bałam się, że rodzina mnie wyśmieje ;)


Podgotowane, wyłuskane (mniej więcej, na ile starczyło mi cierpliwości :) i namoczone ziarenka soi studzą się pod stałą kontrolą


Ziarna z dodanym starterem rozłożyłam do torebek z dziurkami - tu oczywiście prowizorka, posłużyły mi do tego foliowe teczki, które podziurkowałam igłą. Na szczęście tym razem mogłam wykorzystać te z pierwszej produkcji :)


Powstający tempeh w "inkubatorze" - lekko uchylonym piekarniku z włączonym światełkiem

Po około dobie całość zarosła cudną białą "pleśnią" :D
Ostatni etap - krojenie i rozkładanie tempeszka do osobnych woreczków. Będą pyszne obiadki, oj, będą! :)

wtorek, 19 lutego 2013

Oj tam, oj tam ;)

Prawie od miesiąca nie pisałam nic nowego. Nie żebym o tym nie myślała. Po prostu za dużo się naoglądałam (i naogląduję się wciąż ;) fantastycznych, wycackanych, eleganckich blogów, ze świetnymi zdjęciami i intrygującymi przepisami.. i potem wstyd mi samej coś publikować! Gotuję z reguły na zasadzie "co też mam do wykorzystania w lodówce", a zdjęcia - o ile niepohamowany apetyt pozwoli mi przeznaczyć chwilę na ich zrobienie - są często nieostre, mało kuszące i w ogóle kiepskie. Ale dziś pomyślałam sobie, że nie mogę być zawsze perfekcjonistką, a jeśli nie spróbuję to się nie nauczę. Tak czy siak pewnie niewiele osób tu trafia (głównie ja, żeby sprawdzić, co nowego na ulubionych blogach ;), więc ostatecznie nie mam nic do stracenia. Póki co kilka zdjęć z posiłków ostatnich dni.

Ciasteczka z okarą stąd - bardzo dobre, koledzy na wykładzie potwierdzili ;)
Ciasteczko 3D


Obiad wybitnie resztkowy - buraczki z chrzanem, sałata, okarownica z płatkami drożdż, pasta z awokado, fasolki i groszku (pycha!), nieudane naleśniki w kawałkach ;) Recykling kuchenny pełną gębą, ale takie dania lubię najbardziej!

Bułeczki drożdżowe pełnoziarniste - trochę kiepsko wyrosły, ale były smaczne

Jaglanka na mleku sojowym z dodanym na koniec rozciapanym bananem i karobem; na górze wióry koko i nerkowce

Bombowe śniadanko - kanapeczki z domowego razowca z masłem orze, szpinakiem, pomidorkiem i oregano, tofucznica, surówka

Improwizowany jednogarnkowiec - pęczak, groch i warzywa wszelakie: marchewka, seler naciowy, ziemniaczek, brukselki, pieczary, puree dyniowe.. Na górze tahini, z boczku surówka :)

A tu tofurnik dyniowy, który już kiedyś robiłam, z tego przepisu. Jako że mam dostęp do taniego tofu, a reszta składników akurat była na stanie to popełniłam znowu. Cudo! Polecam :)


A jutro, jak buk da, pojadę do kina na "Życie Pi" - widział ktoś? Hihi, chwalę się wszystkim, że mój kuzyn dubbinguje głównego bohatera, a wygląda na to, że sama trafię na wersję z napisami! ;)
To tyle, może nad następnym postem nie będę się zastanawiała przez miesiąc. Ciao!

wtorek, 22 stycznia 2013

Pralinki dla Babci i Dziadka


Takie zrobiłam :) Dorobiłam się ostatnio foremek na pralinki i są naprawdę świetne! Wbrew moim obawom czekoladki wyjmuje się bez najmniejszego problemu.


 Przy okazji zrobiłam nieco bajzlu na caaałej długości blatu w mojej kuchni ;)


Pralinki były z masłem orzechowym (z poprzedniego postu), galaretką wegańską (z Delecty chyba), musem daktylowym i orzeszkiem laskowym, musem awokado-daktyl. Trochę przekombinowałam, ale uwielbiam bawić się jedzeniem! ;) Na następny raz już wiem - więcej czekolady (na takie dwie foremki potrzeba ok. dwóch tabliczek) i maksymalnie dwa rodzaje nadzienia :D


I jeszcze pudełko poskładałam.


Masełko fistaszkowo-laskowe


Klucz do sukcesu to uprażyć wszystkie orzeszki. Reszta to łatwizna! Pomogła mi moja imienniczka Kasia ;) Z 200g orzechów wychodzi taki oto niewielki słoiczek po musztardzie. Pachnie i smakuje przecudnie! Jest nieco rzadszy niż ten kupny (lepiej się rozsmarowuje), no i skład to 100% orzechów.



Tego orzeszka nie miałam serca (nomen omen) zmiksować :)



I druga pomocniczka - na moich kolanach panna Abba.


wtorek, 15 stycznia 2013

Kasza z glutem pomarańczowym, kotlety z odzysku i zielony szlam z cynamonem...

... czyli dzień w kuchni weganki ;) Siedziałam dziś od rana do wieczora w mieszkaniu i stwierdziłam, że pobawię się w fotografowanie wszystkiego, co jem. 5 posiłków, czyli raczej standardowo, a ja miałam wrażenie, że CIĄGLE coś jem! Ale chyba zawsze tak to odczuwam, gdy przychodzi mi spędzić cały dzień w domu - życie kręci się wokół jedzenia ;)

Na śniadanko miałam bardzo smaczną jaglankę z drobno startą marchewką na domowym mleku sojowym, z dodatkiem zarodków pszennych, suszonych moreli i maku świeżo zmielonego. Bohaterem pierwszego posiłku został pomarańczowy glut, czyli dżemor po prostu :)


Drugie śniadanie to piętka i zapiętcze własnej produkcji razowca na zakwasie z masłem orzechowym, sałatą, pomidorem i kiełkami lucerny. Do tego babcina czerwona kiszona kapusta. Dobra :)


Chleb z poprzedniego zdjęcia niestety wyszedł taki sobie - kleisty i rozpadający się (po roku pieczenia dalej mi się to zdarza.. ale dzielnie i wytrwale zwalam każde niepowodzenie na prehistoryczny piekarnik w studenckim mieszkaniu ;), więc część została przerobiona na kotlety - w towarzystwie okary, pokrojonej cebuli, ząbka czosnku i otrębów owsianych. Do tego puree z ziemniaka, marchewki, selera i pora - bardzo polecam! No i oczywiście surówka, z tego-co-było-w-lodówce.


Chyba najlepszy posiłek - zielony szlam. Połówka dużego awokado, bardzo dojrzały banan, parę liści sałaty, ciut syropu z puszki ananasa (tylko dlatego, że była resztka) i łyżka zmielonego siemienia lnianego. Zmiksowałam. Posypałam cynamonem. Niebo w gębie! :)
 

Kolacja dość resztkowa - mniejszy kotlecik z obiadu, końcówka wczorajszego "risotto" (brązowy ryż, czarna fasola, sporo warzyw, nieco przypadkowe przyprawy i śmietana słonecznikowa), kimchi i świeżo wyhodowane kiełki - lucerny i soczewicy. Kimchi robiłam niedawno, pierwszy raz w życiu i smakuje.. dziwnie. Nie jest złe, ale chyba spodziewałam się czegoś lepszego. No i nie wiem, jakie być powinno - chyba spróbuję przy następnej wizycie w Momo.


A teraz jeszcze czerwone wytrawne w potwornie nieadekwatnym szklanko-kubku ;) Do końcówki snookerowego meczu.


Ale ze mnie żarłok ;) Dobranoc!

poniedziałek, 14 stycznia 2013

Ładne jedzenie :)


Jedną z wielu rzeczy, za które doceniam i szczerze kocham weganizm jest to, jak wiele cudownych produktów, przypraw, połączeń i wspaniałych, acz prostych receptur poznałam dzięki niemu. Awokado, ciecierzyca, hummus, kasza jaglana, mleko kokosowe, kumin, papryka wędzona, płatki drożdżowe, tofu, tempeh.. Naprawdę długo by wymieniać! Dzisiaj na moim kolacyjnym talerzu wylądowały praktycznie same tego typu pyszności - w liściach cykorii zamieszkała ugotowana kasza jaglana, a na górę powędrowało guacamole (połówka awokado, pół pomidora, ząbek czosnku, sok z cytryny, pieprz cayenne, sól, pieprz cayenne). Połowę łódeczek posypałam płatkami drożdżowymi. Coś fantastycznego! :) Takie cudo świetnie wcinało się przy meczu polskich szczypiornistów, ale muszę zapamiętać je na poczet przyszłych imprez, bo całkiem nieźle się prezentuje. Cóż, lubię, gdy jedzenie jest po prostu ładne ;)
Pomysł na łódeczki z cykorii zaczerpnęłam z bloga Mad tea party. Reszta to już moja inwencja tfurcza :)





A ostatnio trochę mnie poniosło przy zakupach owocowych ;)