wtorek, 23 października 2012

Wegańska Anglia

stoisko z przepysznymi wegańskimi burgerami; drugi od lewej sprzedawca okazał się być przesympatycznym Polakiem :)
W czasie ostatnich wakacji spędziłam 3 tygodnie w Anglii. Całe przedsięwzięcie było dość szalone - jechałam autostopem, z towarzyszką poznaną przez Internet, z zamiarem pracowania przez większość wyjazdu na farmie organicznej, jako wolontariuszka. Moim rodzicom trudno było przetrawić wszystkie te fakty ;) Ale jakoś ich przekonałam i okazało się, że nie było się czego obawiać - miałyśmy niesamowite szczęście i wszystko udało się chyba lepiej, niż można to sobie było wyobrażać. Swoją drogą szczerze polecam program, dzięki któremu mogłam pojechać na farmę, WWOOF. Jeśli chodzi o sam pobyt to najpierw spędziłyśmy tydzień w Londynie, a następnie 2 tygodnie w Kornwalii, na farmie właśnie. Od początku byłam zachwycona, jakim rajem dla wegetarian i wegan jest Anglia - mnóstwo bezmięsnych gotowych produktów w supermarketach, wszystko (nawet woda mineralna ;) oznaczone jako "suitable for vegetarians/vegans", kelnerzy w restauracjach mający pojęcie, czym jest weganizm.. Jednak kiedy spojrzę na to z perspektywy czasu stwierdzam, że chyba jednak wolę nasze polskie warunki. Znacznie tańsze są warzywa i owoce, niekoniecznie pakowane w folię i zwożone z drugiego końca świata, ogólnodostępne są kosztujące grosze kasze i strączki, stosunkowo tanie orzechy.. Jasne, że nieporównywalnie mniej jest gotowców i przetworzonych produktów dedykowanych dla wegan, ale chyba nie o nie chodzi nam, roślinożercom, prawda? :) Cóż, zawsze są dwie strony medalu. Wrzucam kilka zdjęć z pobytu, kulinarno-sentymentalnych.


Londyński 100% wegański butik, do którego wysłał mnie gość z poprzedniego zdjęcia - przedreptałam do niego pół miasta, a okazał się ciasnym sklepikiem, gdzie ostatecznie kupiłam 2 batony i wegańską "nutellę"


Ciekawostka. Cóż, rozgotowany makaron w wodnistym i przesolonym sosie, ale sama koncepcja - urzekająca ;)

Angielski "jacket potato" specjalnie dla mnie w wersji wegańskiej (łatwo było się dogadać z polską kelnerką ;)
Przycupnięta przy Trafalgar Square podziwiałam swoje zakupy z jednej z sieci "eko-sklepów" - szał ciał! :D

"Traditional English breakfast" pozbawione tego, co niewegańskie - kiełbas, bekonu, jajek sadzonych, masła.. Niewiele tego zostało ;)
Jednego dnia z gospodarzami na naszej farmie piekłyśmy chleb - ot taka skromna porcja


Jedna w lodówek w supermarkecie (wcale nie największym) pełna bezmięsnych smakołyków, te na górnej półce sygnowane przez Lindę McCartney




Tyle na razie o Anglii. Następny w planach Berlin, o którym ostatnio b. dużo dobrego się nasłuchałam i naczytałam. A że mam fantastyczne kontakty z ostatniej podróży autostopowej to szkoda by było ich nie wykorzystać!

2 komentarze:

  1. Super przygodę sobie zafundowałaś:)
    Co do tych gotowców, to słusznie zauważyłaś, że nie o to chodzi;)
    Produkcja chleba imponująca!

    P.s czy możesz wyłączyć weryfikację obrazkową komentarzy?

    OdpowiedzUsuń
  2. Już wyłączyłam. Szczerze mówiąc, nie wiedziałam, że jest włączona ;)

    OdpowiedzUsuń